Najwyższy szczyt Beskidu Niskiego, ukryty wśród leśnych drzew jest mało urodzajny. Praktycznie nieistniejący szlak, przy znalezieniu którego trzeba się nieźle nakombinować, przyciąga turystów ,,odhaczających” Koronę Gór Polski.
Lackowa ma 997 m.n.p.m. Wznosi się spokojnie, choć momentami dla góroholików szykuje parę niespodzianek, ale o tym za chwilę.
Nasz wyjazd był dokładnie zaplanowany, no może poza tym, że deszczu, a raczej ulewy to w swoich planach nie mieliśmy, ale chcąc ,,trzasnąć” policyjną górę, trzeba było się zmobilizować i ruszyć tyłki. Wybierając się na leśny szlak w głębi serca wierzyliśmy, że wyjdzie słońce, niestety na tej wierze się skończyło, bo ulewa nie miała zamiaru odpuszczać. No cóż kawa w strugach deszczu brzmi całkiem spoko.
Kierunek Izby – góra Lackowa
Im bliżej był nasz cel, tym bardziej czuliśmy podekscytowanie, że Lackowa będzie nasza. Dzień wcześniej coś nas tknęło i kupiliśmy sobie ekstra wypasione płaszcze przeciwdeszczowe, więc ochrona przed deszczyskiem była.
Gęsta mgła, deszcz niczym wylewany z wiadra leje nam na głowę, a w niej myśl: byleby tylko dojechać na miejsce. Okoliczne miejscowości niczym cmentarzyska – czytaj: żywej duszy brak. Hmm trochę jak z horroru, ale dajemy radę.
W poszukiwaniu wejścia na szlak tracimy sporo czasu, gdyż oznakowanie jest fatalne, ale w końcu udaje nam się odnaleźć zaginioną tabliczkę z napisem Lackowa. Uwierzcie, że nasza radość jest nie do opisania.
Las, błoto, kałuże, strugi deszczu i my - idealne połączenie. Lackowa położona jest między Krynicą Zdrój, a Wysową.. Przez turystów nazywana najbrzydszą górą. No w sumie trochę racji w tym jest, bo zbyt urokliwa to ona raczej nie jest.
Idąc krok za krokiem zaczyna się ostra jazda. Trudne ostre podejście, śliskie kamienie, błoto, powalone drzewa, wszystko wyglądem przypomina tatrzańskie szlaki. Dobrze, że pada deszcz, to nie narzekamy na brak estetycznych walorów wyprawy. Jedynym widokiem jest czubek naszego nosa i kapiący na niego deszcz, bo gęsta mgła zakrywa wszystko.
Warunki, jakie nam towarzyszą są ekstremalne i bez pomocy rąk nie ma szans, w przeciwnym razie macie gwarancję jazdy na tyłku. Stromy odcinek daje popalić. Opadające stoki przysparzają nam sporo kłopotów, ale wytrwale docieramy na szczyt. Lackowa 997 m.n.p.m :) Królowa Beskidu Niskiego jest nasza. Szybkie pyknięcie pieczątki, pamiątkowa fota pod znaczkiem i ruszamy w dół. Niestety jesteśmy już doszczętnie przemoczeni więc na delektowanie się lasem nie ma czasu ani ochoty, wszystko spływa z nas razem z deszczem.
Mimo tych mokrych utrudnień, zachęcamy Was do wyprawy na Lackową. O tej góreczce krąży też legenda. Poniżej przytoczyliśmy dla was jej fragment.
,,Maciek, syn właściciela huty szkła w hucie Wysowskiej, młodzieńcem był urodziwym, a i w wielu naukach biegłym, bo do szkół przez kilka lat chodził. Niestety, wyrzucili go z nich po pewnym czasie, bo wdał się w nieodpowiednie towarzystwo i niezbyt przyzwoicie się prowadził. Wziął go ojciec do huty i próbował nakłonić do zajęcia się tym rodzinnym interesem.
Razu jednego pojechał z towarem do Zborova na węgierską Słowację na wielki sierpniowy jarmark. Towar, i owszem, sprzedał prawie od ręki, bo miejscowi Żydzi w kilka godzin kupili wszystko, co przywiózł. Jako, że jarmark trwał trzy dni, przeto najął sobie był Maciek kwaterę i postanowił się trochę zabawić. Na taki jarmark zjeżdżali się nie tylko kupcy, ale i okolicznego luda tysiące. Byli Żydzi, górale polscy, ruscy i słowaccy, Mazurzy, czyli Polacy z nizin, i wreszcie Cyganie. Jedna Cyganka, Róża, tańczyła przy muzyce, a śliczna była, że dech w człowieku zapierało. Prawdziwa róża z ogrodu Semiramidy. Sam kiedyś widziałem taką w Miedzilaborcach i napatrzeć się nie mogłem, oj nie mogłem.
W takiej to grzech się nie zakochać. Więc zakochał się Maciek, cóż, kiedy Cyganie domu nie mają i cały czas są w drodze. Jak tu się z panną umówić, nic, tylko trzeba do nich przystać albo Różę porwać i ze sobą uwieźć. Namówił kilku spotkanych na jarmarku smolaków, żeby mu Cygankę porwali i do karczmy w Blechnarce dostawili. Zapłacił sowicie za usługę i po zakończeniu jarmarku do domu wyruszył. Zatrzymał się w blechnarskiej karczmie i kilka godzin później przyjechali smolacy z Cyganką. Ona, jak się okazało, nic nie miała przeciwko porwaniu i uległą mu była w każdym względzie, a nawet zgodziła się zostać jego ślubną żoną.
Zabrał przeto Maciek Cygankę i do ojcowskiego domu do Huty przyjechał. Stary, jak się dowiedział, co i jak, szpicurtą oboje obił, Różę kazał ciupasem do Zborowa do cygańskiego taboru odstawić, a syna zamknął w komorze na kłódkę i zakazał wypuszczać. I wtedy stało się to straszne nieszczęście. Maciek popełnił samobójstwo, śmierć sobie zadając przez powieszenie.
Pogrzebano go zgodnie ze starym zwyczajem nie na cmentarzu w poświęconej ziemi, ale wywieziono trupa w góry. Na szczycie Lackowej, gdzie zbiegały się granice Huty Wysowskiej i Bielicznego z granicą węgierską. Tam wykopali głęboką mogiłę, w którą wrzucili trupa. Po jakimś czasie okazało się, że młodzieniec zamiast spokojnie w grobie leżeć, chodził po lesie. Ktoś, kto go za życia znał, po śmierci go tam razu jednego spotkał.
Kiedy doszła wieść do ojca, zamówił baczę ze słowackiego Keczkobec, który miał w górach sławę skutecznego wróża i znachora. Bacza wziął trijci , czyli trójramienny świecznik z cerkwi z Wysowej, i zaświecił w nim świece na grobie Maćka, po czym przeczytał coś z psałterza. Podczas czytania zerwał się tak silny wiatr, że omal drzew nie połamał. Trzy razy gasił świece baczy i przewracał kartki psałterza, nie pozwalając dokończyć zbawienia. Nic tylko siły jakieś nieczyste sprzysięgły się przeciw baczy, ale wtedy też jasnym się stało, że jego zamawianie niewiele tu pomoże.
Już wkrótce okazało się, że Maciek, czyli jego upiór, nadal ludzi niepokoił. Jego ojciec zabrał robotników z huty i poszli na Lackową. Na grób nanieśli parę kubików kamienia, żeby upiór nie był w stanie ich podnieść. Jak się niebawem okazało i to nic nie pomogło i młodzieniec nadal chadzał po lesie i zaczepiał najczęściej kobiety zbierające grzyby.
Sprowadzono zatem stareńkiego baczę gdzieś spod Tater, który jak powiadali, miał spore doświadczenie w pozbywaniu się ze świata żywych, upiorów. Odkopano grób na Lackowej i cóż się okazało. Pomimo że od śmierci młodzieńca minęło już ponad dwa miesiące, wyglądał, jakby spał tylko. Gębę miał jeno czerwoną, co wyraźnie wskazywało, że po śmierci stał się upiorem.
Bacza rozpalił ognisko i wrzucił do niego jakieś zioła, po czym okadził tym dymem trupa, cały czas przy tym coś tam mamrocząc sobie pod nosem. Pokropił trupa święconą wodą i ciesielskim toporem odciął mu głowę. Potem odwrócił Maćka w trumnie plecami do góry, między nogi nakładł mu gałązek tarniny, na którą położył odciętą głowę. Przebił też ciało dwoma krokwianymi gwoździami, jeden wbił w serce, drugi w krzyże. Na koniec znów go okadził i pokropił wodą święconą, po czym zabito trumnę ćwiekami, wrzucono do grobu i zasypano mogiłę. Interwencja baczy spod Tater okazała się skuteczna, bo upiór przestał niepokoić ludzi, znaczy przeniósł się na zawsze do świata umarłych, a po jakimś czasie zatarł się ślad Maćkowej mogiły na Lackowej, tak, że dzisiaj jej już tam nie znajdziecie.”
Do zobaczenia na szlaku :)
Subskrybuj
Zgłoszenie